sobota, 27 października 2012

Bezczelny śnieg.



Śnieg bezczelnie wtargnął do mojego października, ale na szczęście zdążyłam zabezpieczyć się przed chłodem i mrozem. W końcu zmobilizowałam się do przyszycia guzików do płaszcza oraz odkopałam szaliki, czapki i rękawiczki. Renifery na swetrach i akcesoriach również w gotowości. Teraz to nawet pogoda taka jak ta za oknem nie jest mi straszna.

(fakt #5: kocham sport!)
Mój sposób na wewnętrznego lenia zadziałał. Spora dawka ruchu potrafi czynić cuda, naprawdę! Jeszcze przed tygodniem z trudem wstawałam na poranne zajęcia.. i w ogóle z trudem do wszystkiego się zabierałam. A właściwie zabrać się nie mogłam. Teraz jestem lepiej zorganizowana i mam w sobie więcej energii, duuużo więcej. A wszystko dzięki kopniakowi w dupsko w postaci sportu: siatki, tańca i siłowni. Polecam ten sposób wszystkim leniwcom. Na początku ciężko się zmobilizować, ale jeżeli zrobicie to raz, drugi, trzeci, wpadniecie w rytm i nowa energia pozwoli Wam działać. Pomyślcie o tym ;)

Jestem trochę, a nawet bardzo niepocieszona. Miały być dziś foty, a tymczasem za oknem zawieja śnieżna. No nic, jak nie teraz to potworzę podczas długiego weekendu w rodzinnych stronach. Trzymajcie kciuki za ludzi i pogodę ;)
Wracam do obrabiania starych i nowych zdjęć, jakoś tak mnie wzięło. A piosenką na dzisiaj jest przeuwielbiany Lamb of God:




Trzymajcie się ciepło!
Lu


sobota, 20 października 2012

Szop shoppingowy.


Jestem maksymalnie zmechacona.
Po zajęciach praktycznie cały dzień spędziłam na shoppingu. Najpierw wpadłam w głęboką depresję, gdyż nie zakupiłam niczego, czego szukałam. Sami zresztą wiecie, jak działają na człowieka nieudane zakupy. Na szczęście późniejszy obchód second handów z moją W. był bardziej owocny (mimo że nogi to mi prawie odpadły) i zdecydowanie poprawił humor - kupiłam trzy rzeczy z myślą o sobie i dwie, z myślą o zdjęciach (w końcu!♥). Dwie z nich mam zamiar przerobić na swój sposób, ale o tym wkrótce  <mam nadzieję>.

Miałam zamiar napisać coś dłuższego, ale niestety mam budyń zamiast mózgu. Serio. W związku z tym daruję sobie na dziś (lub na tę noc) i po prostu będę życzyć Wam miłej nocy. See ya!

zmęczona, zaspana, zmechacona
Lu

(fakt #4: fotografuję, a paczeć można tu: 
https://www.facebook.com/lukri.photo)

sobota, 13 października 2012

Pociągowa wena.

(pisane kilka godzin temu)

J
estem gdzieś między domem a drugim domem. Na granicy dwóch województw. W pociągu. W trasie. Słońce omiata soczystymi promieniami łąki, pola i lasy. Takie widoki całkowicie rekompensują mi wczesną pobudkę i spowodowane tym niewyspanie, żałuję tylko, że nie wzięłam ze sobą aparatu. To już niemal odruch – chęć uwiecznienia chwil na zdjęciu. Zamykam oczy. Nagle przypomina mi się mój dawny odruch – sięgnięcie po coś do pisania.

Kiedyś prowadziłam pamiętnik, dziennik właściwie. Teraz zaglądam do niego naprawdę sporadycznie. Kiedy go otwieram i chwytam za długopis, nie wiem od czego zacząć. Myśli są milion razy szybsze od mojej prawej ręki. Ciągle jest za dużo do powiedzenia. Ciągle zaległości. To sprawia, że sięgam do niego jeszcze rzadziej.

Dlaczego ludzie piszą dzienniki? Zapewne każdy ma swój własny powód. Ja miałam dwa powody. Pierwszy, bardziej standardowy, to chęć uporządkowania myśli i wylania z siebie goryczy (tak, małe dziewczynki też potrafią cierpieć i wcale nie mam na myśli zgubienia pluszowego misia). Drugi nie jest istotny w tej chwili. Zaczęłam pisać w pamiętniku, kiedy zdałam sobie sprawę, że nadmiernie przeżywane przeze mnie negatywne emocje zabierają mi kawał mojego dzieciństwa (oczywiście wtedy użyłabym słowa 'życia'). Rozmowy z przyjaciółmi nie dawały mi tyle, co spisanie i przemyślenie tego, co mnie spotkało i tego, co siedziało w mojej głowie. Skoro miałam ze sobą problem, wierzyłam, że to ja sama muszę sobie z nim poradzić, więc.. pisałam.
Pisałam, odkładałam go, otwierałam znowu, analizowałam po ochłonięciu z emocji. Wiele temu zawdzięczam. Stałam się życiowo silniejsza, bardziej odporna na otoczenie. Nie obeszło się jednak bez minusów mojej nowej strategii. Zawsze byłam o krok do tyłu, nie potrafiłam szybko reagować, walczyć o swoje tu i teraz. Zawsze potrzebowałam czasu na przeanalizowanie czyichś słów, nie było więc mowy o tzw. ciętej ripoście. Nie to był jednak największy problem.

Przez lata walczyłam ze swoją nadwrażliwością, brakiem akceptacji i niskim poczuciem własnej wartości. Nie wydaje mi się, żeby siedziało to w mojej głowie od urodzenia, ale nie zamierzam też nikogo obwiniać za ten defekt. W pamiętniku miałam swoistego sojusznika, cichego słuchacza, który nigdy mnie nie oceniał. Chciałam wrócić do bycia beztroskim i szczęśliwym dzieciakiem i nie martwić się tym, co myśli o mnie świat. Przeszłam wewnętrzną przemianę, a pamiętnik stał się zapisem drogi, jaką pokonałam. Stałam się bardziej otwarta, śmielsza, coraz łatwiej było mi nawiązywać znajomości. Czułam się lepiej ze sobą. Zrozumiałam, że jeżeli ja nie zobaczę siebie w jaśniejszym świetle, nikomu się to nie uda.

Nie wyleczyłam się w jeden dzień i nie wyleczyłam się też całkowicie. Wciąż jestem nadwrażliwa, przeżywam mocniej, intensywniej, co oczywiście najlepiej widać przy negatywnych emocjach. To jak choroba, która zabiera, a nie daje niczego w zamian. Czasem łzy napływają mi do oczu, nawet kiedy moja dusza nie cierpi – tak, jakby moje ciało miało określoną dawkę płynu fizjologicznego do pozbycia się i tylko czekało na jakikolwiek pretekst. W takich sytuacjach mój rozum nie ma zbyt wiele do powiedzenia, chociaż pracuję nad tym. Niestety metoda mnożenia i dzielenia w myślach nie zawsze spełnia swoją rolę. Ale uwierz – jest o niebo lepiej niż było.

To, co ostatnio zajmowało moje myśli to ludzie, którzy próbują nam odebrać to, nad czym tak ciężko pracowaliśmy. W moim wypadku największą wartością (zaraz po przyjaźni i miłości) jest to, ile potrafiłam w sobie zmienić na lepsze. Wiele mnie kosztowało, żeby móc szczerze uwierzyć we własne możliwości, a jeszcze więcej żeby się nie poddawać. Bo upadek sam w sobie nie jest porażką – jest nią zaprzestanie walki o siebie i swoje ideały.
I kiedy po tym wszystkim, co przeszłam i osiągnęłam, ktoś pluje mi prosto w twarz, ktoś, od kogo nigdy się nie odwróciłam, komu dodawałam otuchy, gdy tego potrzebował, ktoś, przed kim potrafiłam się otworzyć.. pękam. Moja szczelnie wzniesiona bariera chroniąca wrażliwe wnętrze rozpada się na cholerne kawałki. Ciało cieszy się, że pozbędzie się porządnej dawki płynów, a ja tym razem nie protestuję. Wiesz dlaczego? Bo naprawdę czuję się jak gówno. Bo w tym momencie rzeczywiście wierzę, że jestem warta tyle, co nic.




Tu pojawi się nadzieja dla ludzi, którzy boją się, że nie warto pracować nad swoimi słabościami. Ta krótka historia nie kończy się moim skokiem z mostu ani porzuceniem obranej drogi, co znaczy że nawet to potrafiłam przełknąć. A to za sprawą niczego innego, jak starań i czasu poświęconego na budowanie własnej wartości. Czegoś, czego nikt nie ma prawa mi odebrać.
Nikomu nie życzę przeżywania czegoś takiego i w takiej intensywności. Osoby, które nas depczą w najlepszym wypadku są lepsze od nas tylko w małym procencie (a pomyśl o reszcie, która wcale nie ma powodów, by się wywyższać). Może w jednej dziedzinie życia idzie im lepiej od nas, ale zapewniam Cię, że gdyby było inaczej, nie czułyby potrzeby zrównywania nas z ziemią. Nie musiałyby sobie tym poprawiać humoru! Nie wiem, co kieruje takimi ludźmi, ale przypuszczam, że kompleksy, zazdrość o inne sfery życia, jakieś własne frustracje. Nie bierzmy tego na swoje barki. Odwróćmy się, odejdźmy. Takie osoby potrzebują psychoterapeuty z pewnością bardziej niż my.

Siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna, na oko przed trzydziestką, blue collar worker, pyta mnie, czy piszę książkę. Z uśmiechem odpowiadam, że nie, tak tylko spisuję myśli. W tym momencie przypominam sobie, że będąc małą dziewczynką marzyłam o napisaniu książki. Ale jaka mała dziewczynka o tym nie marzy?
Zawijam się w ciepły szalik, na głowę naciągam wełnianą czapkę. To już koniec mojej podróży.


A dlaczego ludzie piszą blogi? Zapewne każdy ma swój własny powód.

Lu

środa, 10 października 2012

21. !

Siemanko!
Jako, że wczoraj stuknęło mi oczko, pomyślałam, że mogę podzielić się z Wami prezentami, jakie dostałam z tej okazji. Wszystkie, które (już) do mnie trafiły bardzo mnie ucieszyły :) Jednak, jak wiadomo, najlepszym prezentem, i jak się okazuje - luksusowym, jest możliwość świętowania z bliskimi i ludźmi, na których ci zależy. Dlatego jeszcze raz: dziękuję wszystkim przybyłym w sobotę <3

No, ale do rzeczy:



(fakt #3: mam słabość do wszelkich motywów zwierzęcych)

Polecam to masło, pachnie cudownie ♥

Teraz to dopiero będę rozpieszczać moich współlokatorów ;)


To w bonusie jeszcze foteczky z imprezy:

(pierwszy raz robiłam oponki, wyszły przepyszne!)


Trzymajcie się ciepło ;)
Lu




wtorek, 2 października 2012

Pierdu, pierdu..

Co za męczący dzień!
Niby to pierwszy tydzień, zajęcia organizacyjne, ale jednak trzeba o tej 6 z hakiem wstać. No i na pewno nie pomaga tu moje późne zasypianie i budzenie się co 1,5h. Kiedy telefon próbuje mnie rano obudzić i zmobilizować do ogarnięcia życia, moja pierwsza myśl to 'e tam, przecież nic się nie stanie jak zostanę tu jeszcze chwilę..'. Niestety zaraz potem uświadamiam sobie, że studia to nie liceum. A szkoda.

Poniedziałki nie będą (chyba..?) takie złe. A przynajmniej nie powinnam znienawidzić ich bardziej niż czyni to reszta społeczeństwa. Z moim 'szczęściem' jak zwykle trafiłam do jednej z najbardziej zaawansowanych grup językowych. Jak zwykle nie wiem, co w niej robię. Pocieszam się, że dzięki temu może moja językowa 'świetność' powróci.
(fakt #2: Jestem raczej optymistką) 


Wtorek boli bardziej. Nie wiem, jakim cudem zdam grafikę skoro z moim talentem nie będę w stanie narysować prostej linii nawet od linijki. No doobra, może trochę przesadzam.. choć naprawdę bywam antyzdolna. Od rana też karmie się nadzieją, że przepiszą mi fizykę.. Och, o ileż lepsze byłoby życie bez nakurwiania sprawozdań na ten przedmiot! Chociaż powiedzmy sobie szczerze, że szanse na to są, jakie są.
Ale najgorsze i tak jest jeżdżenie z jednej uczelni na drugą.

P.S. W końcu znalazłam chwilę, żeby odebrać paczki z poczty. Jak przetestuję, to pochwalę się ich zawartością ;) Wtedy też pojawi się jakaś konkretniejsza notka. Ciao!